Zadaliśmy nasze trzy tradycyjne pytania do Wywiadówki  pani Beacie Szaracie – nauczycielce języka polskiego oraz wychowawczyni klasy 2 b. Odpowiedzi przerosły nasze najśmielsze oczekiwania, dlatego publikujemy je wszystkie. Przeczytajcie, bo to bardzo inspirująca lektura.

1. Jakie było pani zawodowe marzenie z dzieciństwa?

Moje zawodowe marzenie z dzieciństwa… ?  Miałam  ich naprawdę mnóstwo.  Wszystko zależało od dnia i aktualnych wydarzeń, w których uczestniczyłam.  Kiedy w przedszkolu, jako sześciolatka, zagrałam tytułową rolę w ,,Kopciuszku”, natychmiast chciałam być aktorką i reżyserem jednocześnie.  Z Agatą, Ewą i Leszkiem, kolegami i koleżankami z ulicy, przygotowywałam co rusz okolicznościowe przedstawienia teatralne, które prezentowaliśmy z balkonu mojego domu rodzinnego. Dobrze, że budynek nie był wykończony na tip top i na frontowym balkonie brakowało balustrady. Scena jak w teatrze.  Pokój służył za przebieralnię, a widownia znajdowała się w … ogrodzie. Tam znosiliśmy krzesła z domów, po sąsiedzku, i sadowiliśmy nasze Kochane Mamy, gdy wypadał akurat teatrzyk na Dzień Matki.  Nasze Mamy dostawały najpierw zaproszenia pisane ręcznie na koniecznie opalanym papierze, a po spektaklu najpiękniejsze bukiety świata, przygotowane z polnych kwiatów, ziół i… chwastów. A’ propos, widziałam niedawno w telewizji, że takie właśnie ,,mieszane” kompozycje są najmodniejsze i na Manhattanie sprzedają się błyskawicznie za tysiące dolarów. 

Innym razem chciałam być psychologiem. Nie wiedziałam dokładnie, czym zajmuje się psycholog, ale urzekało mnie brzmienie słowa. Kojarzyło mi się z czymś ważnym. Każdy psycholog, o którym czytałam w książce pożyczonej w miejscowej bibliotece, był potrzebny, ratował bohatera i świat przed nieszczęściem. I ja też tak chciałam. 

I tak zmieniały się te marzenia, z minuty na minutę, z godziny na godzinę.

Pamiętam pewną transmisję telewizyjną z Igrzysk Olimpijskich w Moskwie, 1980 rok!  Kiedy razem z tatą i bratem, entuzjastami sportu, Patriotami  ( a Polacy dali wtedy do wiwatu!), oglądałam rywalizację z gimnastyki artystycznej (w czarnobiałym telewizorze), oniemiałam z zachwytu. I natychmiast zapragnęłam zostać mistrzynią! Mama kupiła nam, mnie i młodszym siostrom, kilka metrów szerokiej wstążki. Całymi popołudniami tańczyłyśmy po domu, wykonując akrobacje na miarę dziecięcych umiejętności i w rytm piosenek odtwarzanych z Grundiga.  Tak to pamiętam. 

Nasza Mama najbardziej nie lubiła, kiedy zamieniałyśmy się w łyżwiarki  i na lodowisku w kuchni, na ,,lodzie” usypanym z jednego kilograma cukru na kartki, ślizgałyśmy się, robiąc piruety, obroty i nabijając sobie nieskończoną ilość guzów. 

W liceum ciągle kogoś uczyłam: a to polskiego, a to rosyjskiego, niemieckiego, historii. Sama potrzebowałam pomocy z matematyki, bo jej nie rozumiałam a więc i nie lubiłam. I tak zostałam klasowym korepetytorem nauk humanistycznych. Często słyszałam: ,,Jakie to proste”. ,,Umiesz wytłumaczyć”. ,,Zostań nauczycielem”. I zostałam. Taka jest moja historia. Historia mojego powołania. 

Kiedy podejmowałam decyzję o wyborze zawodu, nie wiedziałam dwóch rzeczy: że jest to bardzo trudna praca, zwłaszcza życie polonisty (nie mówiąc o dwojgu polonistach pod jednym dachem). Trudna, wymagająca, czasochłonna. Nie wiedziałam też, pod koniec lat osiemdziesiątych, że nauczyciel będzie tak niezrozumiany, osamotniony a nawet ośmieszony. 

Gdybym jeszcze raz mogła wybierać, pewnie nie zmieniłabym niczego. Bo lubię być nauczycielem. Lubię uczyć dzieci. I młodzież. 

2. Co najbardziej lubię / Co jest dla mnie najtrudniejsze w pracy w Praktyku?

Próbowałam na te dwa w gruncie rzeczy pytania odpowiedzieć osobno, ale nie umiem. Nie potrafię oddzielić przyjemności od katuszy. To tak jak ze zjedzeniem na raz całego pudełka ptasiego mleczka. Cieszy, upaja, aby za moment zabić wyrzutami sumienia.

Od kiedy znalazłam pracę w szkole podstawowej, najpierw w Krakowie, potem w Wielogłowach, nie myślałam  o zatrudnieniu w szkole średniej. Jednak bez namysłu przyjęłam propozycję Pana Dyrektora, Stanisława Mroza, który na moje zawahanie zareagował  krótko ,,Nadaje się pani”.  Jestem Mu wdzięczna i bardzo dziękuję. 

Od dwóch lat nauczam języka polskiego w wielogłowskim Praktyku. 

Najbardziej bałam się lekcji wychowawczych, chociaż ucząc w gimnazjum, mierzyłam się z młodzieżą w podobnym wieku. Już w czasie wakacji przygotowałam cykl zajęć osnutych wokół dobranocek A.  Szustaka. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Rozmawiamy o wadach i zaletach ludzi, większych grup, np. klasowych i wreszcie całych  społeczeństw. 

Na polskim wiem, co robię, czego chcę nauczyć.  Tak było zawsze. Koncentruję się na podstawach: rozmawiamy o kolejnych epokach w kulturze, o głównych nurtach filozoficznych, o ich przedstawicielach. Zależy mi, żeby młodzież wiedziała, kim był Homer, Krasicki, Mickiewicz. Dlaczego Hektor nie miał szans w walce z prędkonogim Achillesem. Za czym tęskni podmiot liryczny w ,,Hymnie” Słowackiego. Z jakiego powodu ,,męczy się człowiek Miron męczy Znów jest zeń słów niepotraf”???  

Nie daję gotowych odpowiedzi. Te można znaleźć w Internecie. Cierpliwie naprowadzam, podpowiadam, tłumaczę, wydziwiam,  by tuż przed dzwonkiem otrąbić triumf. Oni się cieszą i ja też. Niestety, nie wszyscy i nie zawsze. 

Podręcznik dla klasy trzeciej mniej mi się podoba. Wygląda trochę jak książka do muzyki, same teksty piosenek, pierwotnie pewnie wierszy. Trudno się je czyta na głos, bo od razu zaczynam nucić, a naprawdę nie umiem śpiewać. Ale ponieważ w klasie 3c uczy się super młodzież, udaje nam się z tych utworów wyłuskać jakieś ważne przesłanie dla współczesnego człowieka.  Nie tak dawno doszliśmy do przekonania, że skoro życie jest takie ulotne, trzeba je przeżyć jak najlepiej,  jak najpiękniej.

Niestety, nie wszyscy i nie zawsze…

   Dla mnie najtrudniejszy w pracy nauczyciela jest moment, kiedy zderzam się z przysłowiową ścianą. Z kompletnym niezrozumieniem, zdziwieniem manifestowanym przez uśmieszek ucznia: że oczekuję ciszy w klasie i pracy na lekcji, aktywności, pewnej dojrzałości, oczywiście odpowiednio do wieku i okoliczności lekcji.  Nie znoszę, chronicznie i bezwarunkowo, wulgarnego języka, tak bezpardonowo obecnego we współczesnej kulturze i życiu społeczno−politycznym. Po drugie, nie znoszę niesprawiedliwości, tak, ja − nauczyciel, nie uczeń. Nie lubię niesprawiedliwości w ogóle, tej międzyuczniowskiej też i wobec mnie, nauczyciela.  Niesprawiedliwości wyrażanej w sądach, opiniach, ocenach werbalizowanych głośno, wulgarnie, bezrefleksyjnie, na zapas!

Na szczęście po burzy Dobry Bóg daje słońce.  I we mnie każdego dnia, na skutek uśmiechu ucznia, miłego słowa koleżanki, kolegi w pracy, Bożego Błogosławieństwa odradza się siła, zapał. Wskazują mi one misję i jeden kierunek − Niebo!